Pewien wewnętrzny, zdroworozsądkowy głos mówi mi: „Po
co piszesz o płycie wydanej rok temu? Przecież powiedziano o niej już prawie wszystko,
temat dogłębnej analizy tego krążka został już niemal wyczerpany”. Na pewno ta
część mnie ma rację, jednak nie mam zamiaru recenzować dzieła ciechanowskiego
rapera. Nie chcę też wychwalać go nad niebiosa, ponieważ jak to nawinął Białas:
„Nie ma najlepszych płyt, a są ulubione”. ''Egzotyka” na pewno jest dla mnie
albumem bardzo ważnym, uważam go za pomnik nowoczesnego polskiego rapu.
Słuchając go, pierwszy raz poczułem, że muzyka przenosi mnie w inny wymiar,
staje się nie tylko rytmem, melodią i śpiewem (dla mnie mimo wszystko rap to
śpiew), ale także pasjonującą opowieścią.
Starszemu pokoleniu światowa kultura dostarczyła różnych
bohaterów-podróżników. Mogli to być Indiana Jones z filmowej sagi Stevena
Spielberga, Lara Croft z przygodowych gier video, czy nawet międzygalaktyczny pilot i awanturnik Han
Solo. Dla mnie takim bohaterem stał się Quebonafide. W jego muzycznej historii
przygoda nie jest tylko i wyłącznie zachwytem nad światem, ale także szukaniem
prawdy o sobie i współczesnej rzeczywistości. Wielu ludzi może uznać to za profanację kultowej
postaci, ale tak, Quebo jest moim muzycznym Indianą Jonesem. Zamiast kapelusza
nosi sportową czapkę, a w ręce zamiast bicza ma mikrofon. Każda jego przygoda
składa się na imponującą, pełną rozmachu muzyczną mozaikę.
Celem dalekich podróży często są konkretne miejsca, piękne krajobrazy
bądź chęć poznania obcych kultur i obyczajów. Niesprzyjające warunki, inna
mentalność ludzi wystawiają nas na próbę, która odkrywa słabości czy głęboko
skrywane lęki. Obserwujemy inne społeczeństwa i zestawiamy je z ojczystym
otoczeniem, wyciągając przy tym odpowiednie wnioski. Tak właśnie wyglądała
podróż Quebo, piękno świata nie przysłoniło mu duchowych doświadczeń, nie
pozbawiło umiejętności punktowania ludzkich wad. Pozostał sobą i zafundował mi
egzotyczny reportaż, w którym jest miejsce dla szaleństwa, humoru, wspomnień,
wzruszeń i głębokich refleksji.
Właściwie każde miejsce odwiedzone przez głównego bohatera jest
nośnikiem konkretnych emocji, skojarzeń. Właśnie ta różnorodność buduje ogromny
rozmach, zarówno w klimacie, jak i w warstwie lirycznej. Bangkok staje się
synonimem dzikiej imprezy w sercu brudnej, śmierdzącej miejskiej dżungli.
Meksyk to kraina pełna sprzeczności, jej naturalna skorupa jest piękna, ale od
środka niszczy ją zepsucie ludzi, czyli wszechobecny handel narkotykami i
korupcja władz. Nawet dualizm współczesnego konsumpcjonizmu jest ukazany za
pomocą dwóch państw - Indii i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Każdy z nas chce
żyć jak bogaty szejk, jednak luksusowy byt zamożnych zawsze jest okupiony
życiem biednych, którzy za grosze produkują modne buty, szyją markowe ubrania
lub składają drogie samochody. Tymi atrybutami można pochwalić się w Paryżu,
stolicy mody. Tutaj człowiek ubrany w sieciowych sklepach nic nie znaczy, liczy
się logo i renoma domu mody. Wizytówką są metki wystające zza kołnierzy i
liczba polubień na Instagramie.
Gdzie gospodarz płyty odchodzi od tematów związanych ze złem tego
świata? W RPA i Maroku Quebo poszerza swoją świadomość lokalnymi narkotykami, to znaczy
changą i haszyszem. Ciekawość połączona z tubylczymi rytuałami daje
niepowtarzalny efekt. Rzeczywistość nabiera nowych kolorów, ucieleśnione
zostają wewnętrzne demony, z którymi można się zmierzyć. Czy te utwory są
pochwałą dla narkotycznych przygód? Uważam, że w tym przypadku są to tylko epizody podczas długiej podróży, spowodowane chęcią
spróbowania nowych doświadczeń.
Artysta pozostaje sam ze swoimi
ciężkimi doświadczeniami podczas pobytu na dwóch, kompletnie różniących się
wyspach. Mowa tu o tajemniczej, zimnej Islandii oraz dzikim, tropikalnym
Madagaskarze. „Zorza” to utwór podniosły, bardzo osobisty. Pokazuje on trudną
życiową drogę, którą raper musiał przebyć, by osiągnąć artystyczny sukces.
Sława nie jest jednak w stanie wymazać z pamięci bólu, rodzinnych i
emocjonalnych problemów. Te elementy świadomości pozostaną z człowiekiem na
zawsze. A „Madagaskar”? Jest to koncertowa petarda, potężny ładunek energii,
mimo że tekst pokazuje zupełnie coś innego. Strzępki wspomnień tworzą obraz
walki o dobro własne oraz najbliższych, którzy są ważniejsi niż „logo na
paskach”. Los nie może być jak bumerang rzucony z australijskiej ziemi, zło nie
powinno do nas wracać. Życiowy zapał i witalność może nam zapewnić nawet z
pozoru bezstronna, dzika przyroda, która daje człowiekowi namiastkę
bezgranicznej wolności. Nasz protagonista opisał także inną wyspę, która
została przeze mnie odebrana jako „wyspa duchów”. Mowa tu o Japonii, której
społeczeństwo zostało zdominowane przez nowoczesne technologie, komunikatory, emoji
i smartfony. To sprawia, że turysta może poczuć się bardzo wyalienowany, a
tłumy na ulicach wydają się tylko tabunem statystów. Nowoczesność nie zawsze
musi być przyjazna.
Przyjaźni nie bywają także inni raperzy. Co zrobić, kiedy konkurent z
branży wbija Ci na scenę, krzycząc przy tym, że Twoja muzyka „nie jest
hip-hopem”? Quebo dał na to mocną odpowiedź. Poleciał do Stanów, a konkretniej
do miejskiej ikony rapu- Nowego Jorku. Nie przybył tam jednak, aby podziwiać
Manhattan czy Central Park. Nagrał bowiem utwór z legendarną postacią hip-hopową
lat dziewięćdziesiątych, a mianowicie z KRS-One. Jego ksywka to The Teacher,
więc jego zasługi i uznanie branży jest niepodważalne. Ten utwór to tak
naprawdę zbiór efektownych przechwałek, można to uznać za minidiss na
długogrającej płycie. Track z Nauczycielem. Tłumy na koncertach. Nagrania w Nowym
Jorku. Zachowanie tożsamości przy komercyjnym sukcesie. Ludzie, to musi być
hip-hop!
Quebonafide dzięki tej płycie stał się dla mnie współczesnym Odyseuszem.
Może jego podróż nie była nieszczęśliwą tułaczką, jednak skala tego
przedsięwzięcia nadała ''Egzotyce”, wyczuwalnego dla mnie, mitycznego
charakteru. Życzyłbym każdemu raperowi takiej płyty w swoim dorobku. Tutaj
chłód miesza się z upałem, uśmiech z łzami, a nowa szkoła ze starą. Natomiast
każdemu człowiekowi życzę, aby odkrywanie świata nie było tylko zbieractwem
pocztówek, ale także szukaniem własnego ‘’ja’’ i wyznaczaniem nowych limitów. Jednak
to zrobiłem - wychwalam album. Musicie mi jednak wybaczyć, to po prostu mi w
duszy gra. Na duchu także podnosi. Dzięki Kuba!
P.S. Co myślicie o ''Egzotyce''? Jakie są Wasze ulubione płyty? Piszcie w komentarzach.
P.S.2 Pominąłem Brazylię z ''Luiz Nazario de Lima''. Ronaldo, wybacz mi!
Ajajaj, ale pięknie! Czyta się jak świetny artykuł, brawo Maciek :)
OdpowiedzUsuńDzięki za motywacyjne i miłe słówko!
UsuńBrawo Maćku, bardzo dojrzała wypowiedź. Nie znam się na tego rodzaju muzyce, ale Ty opisałeś to tak precyzyjnie, wykwintnie , świeżo i dojrzale , że aż się chce posłuchać tego krążka. Maćku życzę wytrwałości w prowadzeniu bloga. Będę tu zaglądać.
OdpowiedzUsuńDziękuję Pani bardzo, zapraszam ponownie! Płytę także polecam.
OdpowiedzUsuń