Po długiej przerwie, spowodowanej
różnymi czynnikami (pierwsza sesja i te sprawy), wracam na bloga z nowym
pomysłem, a właściwie cyklem. Jeden z moich czytelników (z tego miejsca go
pozdrawiam) podsunął mi myśl, aby nadrobić i przeanalizować historię polskiego hip-hopu, poszczególne albumy oraz sylwetki. Idea ta bardzo przypadła mi do
gustu i autentycznie się nią podjarałem, ponieważ uważam, że mam spore braki w dziedzinie
rodzimego oldschoolu, będącego przecież kwintesencją subkultury. Nie myślę
jednak o tym tylko w kategoriach edukacyjnych – frajdą może być poznanie
czasów, gdy kultura nie była rozmyta, a twórcy używali zupełnie innych środków
wyrazu. Wchodzę więc do muzycznego wehikułu czasu i startuję z cyklem pod
tytułem ”Powroty”.
Pierwsza trudność – czyj album
wybrać? Nie brałem pod uwagę rekomendacji starszych słuchaczy i trochę
eksperymentalnie wybrałem płytę rapera, którego teraźniejsza twórczość w ogóle
do mnie nie przemawia, wręcz mnie męczy i zniechęca. Odpaliłem pierwszy solowy
krążek popularnego Tedego pod tytułem ”S.P.O.R.T.”. Płyta jest tylko dwa lata młodsza
ode mnie, została wydana w 2001 roku nakładem wytwórni R.R.X. Początkowy
sceptycyzm szybko został rozwiany, bo ten ”wczesny” Tedzik okazał się dla mnie
dużo bardziej przyswajalny, niż ten obecny. Czemu tak jest, co na to wpływa?
Nad longplayem reprezentanta
Warszafskiego Deszczu unosi się luźny klimat, który kojarzy mi się z brzmieniem
światowego hip-hopu w latach dziewięćdziesiątych (szczególnie na zachodnim
wybrzeżu Stanów Zjednoczonych). Słuchając przebojowych utworów, mam przed
oczami posiadówkę pod blokiem przy głośno grających boom-box’ach. Oczywiście w towarzystwie dobrych i oddanych ziomków, dzielących się historiami z życia.
Opowieści Tedego są dla mnie ciekawe, efektowne, a przy tym całkowicie
naturalne. Gospodarz pokazuje nam wszystkie składniki, które są potrzebne do
stworzenia różnorodnej i angażującej płyty rapowej. Są tutaj barwne storytellingi – samochodowa wycieczka
w ”Mrozie” . Jest tutaj przesiąknięty czarnym humorem lovesong (”Baunsuj ze mną”
z gościnnym refrenem pewnego Borysa). Są popisy efektowną braggą. Jest nawet
historyczna, wojenna relacja z okupowanej Warszawy, która według mnie jest
kompletnie niepotrzebna, ponieważ nie pasuje do reszty płyty, odznaczającej się
luzem i aktualną, przyziemną tematyką (mowa o utworze ”Pamiętasz jak…”). Poza
tym jednym zgrzytem, selekcja tracków jest idealna – nie ma nudy, słyszymy tu
przebój za przebojem. Krótko mówiąc – hip-hopowy samograj.
Wydaje mi się, że przez
”S.P.O.R.T.” wróciłem do czasów, kiedy w
ogólnie pojętym rapie było więcej muzycznej zajawki, a teksty nie były nadęte i
tak bardzo przesiąknięte hedonizmem i materializmem. Nie liczyło się wtedy logo
na ciuchach, a linijki, którymi rzucali raperzy. Ba, dla ówczesnych MC’s ujmą
nie było wsparcie i aprobata młodych słuchaczy i słuchaczek („Żeby małolatki robiły ŁAAŁ” – ”ŁAAAŁ”) - dziś nie jest to sprawa
oczywista. Tede idealnie wpisuje się w
ten nurt – jest hip-hopowcem, ale też normalnym ziomalem, który lubi się
poprzechwalać, pobalować lub zapalić skręta ze swoją ekipą. Może dalej taki
jest, niestety nie znam go osobiście. Jednak łatwo da się zauważyć, że jego
muzyka poszła w inną stronę. Obecnie, przynajmniej dla mojej skromnej osoby, Jacek Graniecki
jawi się jako nastolatek w ciele czterdziestolatka. To dobrze, czy źle? Zależy
od nastawienia, osłuchania i sympatii do rapera. Do mnie ten wizerunek nie trafia, jest sztuczny i
nieautentyczny. Tym bardziej szkoda, bo TDF w dalszym ciągu potrafi zaskoczyć
rymami, grami słów czy punchline’ami, co niejednokrotnie udowadniał na nowszych
albumach. Po prostu opakowanie jego
muzyki stało się nudne i powtarzalne w moim przekonaniu. Mogę tylko powiedzieć,
że…
Dlatego warto wrócić do debiutu
doświadczonego rapera, który w przeszłości nie chciał być tylko kolejnym
Migosem, skrzeczącym i drącym się na trapowych bitach Sir Micha. Jeśli odepniemy
Tedemu wtyczkę do autotune’a, to może się okazać, że on też był kiedyś zwyczajnym
gościem, niezachłyśniętym swoim sukcesem, potrafiącym podzielić się ze
słuchaczami ciekawą, życiową rozkminką. Takiego TDFa mogę słuchać z
przyjemnością, chociażby z prostego względu – jego nawijka była na debiucie w
stu procentach zrozumiała, teraz nierzadko mam z tym duży problem (taki mumble
rap totalnie mi nie podchodzi). Ktoś może mi zarzucić zbyt wyczuwalną nutę
narzekania, muszę więc kończyć. Polecam wehikuł czasu pod tytułem ”S.P.O.R.T.”.
Płyta ta pokaże Wam inne podejście do rapu, a przy okazji rzuci światło na
nietuzinkową postać, którą z pewnością dla polskiego rapu jest Tede.