czwartek, 7 marca 2019

Cykl Powroty: Tede – ”S.P.O.R.T.”


Po długiej przerwie, spowodowanej różnymi czynnikami (pierwsza sesja i te sprawy), wracam na bloga z nowym pomysłem, a właściwie cyklem. Jeden z moich czytelników (z tego miejsca go pozdrawiam) podsunął mi myśl, aby nadrobić i przeanalizować historię polskiego hip-hopu, poszczególne albumy oraz sylwetki. Idea ta bardzo przypadła mi do gustu i autentycznie się nią podjarałem, ponieważ uważam, że mam spore braki w dziedzinie rodzimego oldschoolu, będącego przecież kwintesencją subkultury. Nie myślę jednak o tym tylko w kategoriach edukacyjnych – frajdą może być poznanie czasów, gdy kultura nie była rozmyta, a twórcy używali zupełnie innych środków wyrazu. Wchodzę więc do muzycznego wehikułu czasu i startuję z cyklem pod tytułem  ”Powroty”.

Pierwsza trudność – czyj album wybrać? Nie brałem pod uwagę rekomendacji starszych słuchaczy i trochę eksperymentalnie wybrałem płytę rapera, którego teraźniejsza twórczość w ogóle do mnie nie przemawia, wręcz mnie męczy i zniechęca. Odpaliłem pierwszy solowy krążek popularnego Tedego pod tytułem ”S.P.O.R.T.”. Płyta jest tylko dwa lata młodsza ode mnie, została wydana w 2001 roku nakładem wytwórni R.R.X. Początkowy sceptycyzm szybko został rozwiany, bo ten ”wczesny” Tedzik okazał się dla mnie dużo bardziej przyswajalny, niż ten obecny. Czemu tak jest, co na to wpływa?

Nad longplayem reprezentanta Warszafskiego Deszczu unosi się luźny klimat, który kojarzy mi się z brzmieniem światowego hip-hopu w latach dziewięćdziesiątych (szczególnie na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych). Słuchając przebojowych utworów, mam przed oczami posiadówkę pod blokiem przy głośno grających boom-box’ach. Oczywiście w towarzystwie dobrych i oddanych ziomków, dzielących się historiami z życia. Opowieści Tedego są dla mnie ciekawe, efektowne, a przy tym całkowicie naturalne. Gospodarz pokazuje nam wszystkie składniki, które są potrzebne do stworzenia różnorodnej i angażującej płyty rapowej. Są tutaj barwne storytellingi – samochodowa wycieczka w ”Mrozie” . Jest tutaj przesiąknięty czarnym humorem lovesong (”Baunsuj ze mną” z gościnnym refrenem pewnego Borysa). Są popisy efektowną braggą. Jest nawet historyczna, wojenna relacja z okupowanej Warszawy, która według mnie jest kompletnie niepotrzebna, ponieważ nie pasuje do reszty płyty, odznaczającej się luzem i aktualną, przyziemną tematyką (mowa o utworze ”Pamiętasz jak…”). Poza tym jednym zgrzytem, selekcja tracków jest idealna – nie ma nudy, słyszymy tu przebój za przebojem. Krótko mówiąc – hip-hopowy samograj.

Wydaje mi się, że przez ”S.P.O.R.T.”  wróciłem do czasów, kiedy w ogólnie pojętym rapie było więcej muzycznej zajawki, a teksty nie były nadęte i tak bardzo przesiąknięte hedonizmem i materializmem. Nie liczyło się wtedy logo na ciuchach, a linijki, którymi rzucali raperzy. Ba, dla ówczesnych MC’s ujmą nie było wsparcie i aprobata młodych słuchaczy i słuchaczek („Żeby małolatki robiły ŁAAŁ” – ”ŁAAAŁ”) - dziś nie jest to sprawa oczywista.  Tede idealnie wpisuje się w ten nurt – jest hip-hopowcem, ale też normalnym ziomalem, który lubi się poprzechwalać, pobalować lub zapalić skręta ze swoją ekipą. Może dalej taki jest, niestety nie znam go osobiście. Jednak łatwo da się zauważyć, że jego muzyka poszła w inną stronę. Obecnie, przynajmniej dla mojej skromnej osoby, Jacek Graniecki jawi się jako nastolatek w ciele czterdziestolatka. To dobrze, czy źle? Zależy od nastawienia, osłuchania  i sympatii do rapera. Do mnie ten wizerunek nie trafia, jest sztuczny i nieautentyczny. Tym bardziej szkoda, bo TDF w dalszym ciągu potrafi zaskoczyć rymami, grami słów czy punchline’ami, co niejednokrotnie udowadniał na nowszych albumach.  Po prostu opakowanie jego muzyki stało się nudne i powtarzalne w moim przekonaniu. Mogę tylko powiedzieć, że…

Dlatego warto wrócić do debiutu doświadczonego rapera, który w przeszłości nie chciał być tylko kolejnym Migosem, skrzeczącym i drącym się na trapowych bitach Sir Micha. Jeśli odepniemy Tedemu wtyczkę do autotune’a, to może się okazać, że on też był kiedyś zwyczajnym gościem, niezachłyśniętym swoim sukcesem, potrafiącym podzielić się ze słuchaczami ciekawą, życiową rozkminką. Takiego TDFa mogę słuchać z przyjemnością, chociażby z prostego względu – jego nawijka była na debiucie w stu procentach zrozumiała, teraz nierzadko mam z tym duży problem (taki mumble rap totalnie mi nie podchodzi). Ktoś może mi zarzucić zbyt wyczuwalną nutę narzekania, muszę więc kończyć. Polecam wehikuł czasu pod tytułem ”S.P.O.R.T.”. Płyta ta pokaże Wam inne podejście do rapu, a przy okazji rzuci światło na nietuzinkową postać, którą z pewnością dla polskiego rapu jest Tede.

niedziela, 23 grudnia 2018

Atypowe Kwiaty

Bedoes i Szpaku. Czy tego chcecie, czy nie, z młodej generacji raperów są to obecnie  dwie najgorętsze ksywki w Polsce. Mimo swojej krótkiej przygody z muzyką, obydwaj wydali już mocne i dobrze przyjęte przez słuchaczy albumy. Znaleźli grupę stałych, głównie młodych odbiorców, którzy z niecierpliwością czekają na ich kolejne single, teledyski i płyty. Obydwaj wzbudzają duże kontrowersje swoimi tekstami, wypowiedziami, a także muzycznym brzmieniem. Łączy ich młodzieńcza i specyficzna energia, użyta w zupełnie inny sposób. Bedoes stara się zerwać z wizerunkiem niegrzecznego, napalonego nastolatka z poprzednich projektów. Szpaku wręcz przeciwnie – epatuje on agresją, nienawiścią do ludzi, a także ulicznym sznytem. Ich trudne wspomnienia i szczerze wyrażone emocje sprawiają, że utożsamiają się z nimi tłumy zbuntowanych i podobnie myślących osób.

Wyświetlenia, wyniki sprzedażowe, oczekiwania, liczne artykuły, nie zawsze przychylne komentarze sprowadzają na młodych raperów sporą presję, z którą konsekwentnie sobie radzą, nagrywając nowe rzeczy. Pozostają przy tym wierni swojej wizji. Nie uważam Bediego i Młodego Simby za wykonawców idealnych, są w stanie nagrać jeszcze lepsze albumy, niż dotychczas. Na pewno jednak warto zwrócić na nich uwagę, bo w przypadku tych raperów szaleństwo idzie w parze z dobrym odbiorem. Czy przekonam fanów oldskulu do ich twórczości? Szczerze wątpię, ale mogę wypunktować parę zalet tych zawodników. Spokojnie, także trochę ponarzekam.

Zacznę od Bedoesa i jego ‘’Kwiatu Polskiej Młodzieży”, albumu nagranego wspólnie z Kubim Producentem. Płyta została wydana nakładem SB Maffiji 30 listopada 2018 roku. Pierwszą próbką był tytułowy singiel, który szczerze powalił mnie na kolana. Agresywny, grime’owy bit i szczery, mocny tekst to popisy młodego duetu. Po tym numerze mój apetyt wzrósł, dobra forma Bedoesa dawała nadzieję na mocną premierę. Później nastąpił nieoczekiwany, krótki konflikt i beef z Restem, przedstawicielem składu Dixon37. Bedi nagrał solidny diss, obronił się i przysłowiowo ‘’odbił piłeczkę”. Kolejnym zaskoczeniem był następny singiel pt. ‘’Janosik”, wykonany razem z popularnymi braćmi Golec. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony do tego utworu, jednak po odsłuchu mogę stwierdzić, że wszystko tutaj ‘’zagrało”. Podkład, oparty na skrzypcach i bębnach stworzył ciekawy, nieco folklorystyczny klimat, nietypowy dla  Bedoesa. Solidna piosenka, a przy tym doskonały chwyt marketingowy, bo każdy chciał usłyszeć partię Golców, którzy w moim odczuciu wpasowali się w wizję utworu i go urozmaicili. Płytę promowały też ‘’Gady” oraz ‘’Toy Story”.

Co mogę powiedzieć o samej płycie? Raper przed premierą zapowiadał ogrom emocji i tak też się stało, ‘’Kwiat…” przepełniony jest krzykiem, żalem, czasem nawet bólem. Paradoksem jest to, że ten aspekt jest zaletą, ale też największą wadą tego projektu. Uwielbiam szczerość i psychiczny ekshibicjonizm, jednak w tym zabiegu Bedoes popadł w monotematyczność. Nie urozmaica on swoich tekstów, przez co wydaje mi się, że słucham jednej, rozciągniętej na godzinę piosenki. Na pewno zyskuje na tym spójność, ale moim zdaniem przydałoby się tutaj kilka dodatkowych wątków. Być może taki był zamysł gospodarza, który chciał rozliczyć się z przeszłością i wyrzucić z siebie złe emocje. Mimo wszystko, szanuję to. Co, oprócz szczerości, przypadło mi do gustu? Mixtape’owa wręcz realizacja i liryka. Słyszę tu mnóstwo spontanu, linijki genialne przeplatają się z nietrafionymi, czasem nawet beznadziejnymi (np. „Jeśli ktoś mnie sprzątnie, to umrę będąc legendą/wolę umrzeć na stojąco, niż przeżyć, lecz klęcząc” vs. „Doświadczyłem wiele gówna tak jak mucha”) . Również w wokalach słychać eksperymenty – od żałosnego skamlenia do, prosto mówiąc, ‘’darcia ryja”. Te szaleństwo, położone na różnorodnych i świetnie brzmiących bitach Kubiego robi na mnie wrażenie. Ogólnie płyta ta sprawdza się lepiej przy jednorazowym odsłuchu, bo niektóre, pojedyncze utwory czasem trochę ‘’kuleją”. Jedna, ciągła sesja z ‘’Kwiatem…” daje nam lepszy obraz tego, co Bedi chciał nam przekazać. Czekałem na ten krążek długo i niecierpliwie, jednak w ostatecznym rozrachunku nieco mnie zawiódł. Bedoes dalej jest jednym z moich ulubionych raperów, w dalszym ciągu uwielbiam jego podejście i rap, ale na jego drugim longplay’u zabrakło inwencji, może większego wyrachowania w tworzeniu tracków. Mimo tego jest to bardzo dobra płyta - nowoczesna, a przy tym wyjątkowo prostolinijna. Ten Kwiat jeszcze się rozwija…

A co z moim drugim bohaterem, Szpakiem z Biura Ochrony Rapu? Rok 2018 na pewno należy do niego, bo wielokrotnie zaznaczał swoją obecność, na własnych projektach, jak i cudzych. Wydał dwa mocne albumy, a feat’y u Deemza, Sariusa, Kaza Bałagane i Słonia tylko potwierdziły jego wysoką formę. Młody i wyjątkowo gniewny raper stworzył swój unikalny styl, który nie każdemu przypada do gustu. Wulgarna, uliczna, czasem nawet prostacka liryka rapowana jest u niego w wyjątkowo nietradycyjny sposób – z dużą ilością przesterowanego często autotune’a. Na ten moment wizytówką Szpaka jest płyta ‘’Atypowy”, czyli najnowsze (wydane 19 października 2018 roku) dzieło rapera z Morąga, promowane singlami ‘’UFO” i ‘’Mojo Jojo”. Wydaje mi się, że ten projekt pojawi się w większości poważnych zestawień najlepszych płyt z bieżącego roku. Co na to wpływa?

Na ‘’Atypowym” Szpaku pokazuje nam się jako ziomek, który pod grubą i twardą skorupą ukrywa wrażliwe, interesujące wnętrze. Jest on niedostępny, niezwykle agresywny, a nawet wydawać by się mogło, aspołeczny. Jego z pozoru odrzucający wizerunek jest na swój sposób hipnotyzujący, bo chcemy się dowiedzieć, co jest źródłem wszechobecnego gniewu. Tego dowiemy się z przemyśleń Młodego Simby. Są one pełne od gorzkich wspomnień, narkotycznych wizji i popkulturowych odniesień, które są nośnikiem różnych znaczeń i nastrojów głównego bohatera. Czy do mrocznej, nieprzyjaznej krainy Szpaka może dostać się ktoś z zewnątrz? Zaproszeni zostali tutaj weterani hip-hopowych zmagań, a więc Włodi, Białas i szef gospodarza – Paluch. Ich epizody dostarczają odpowiedniego kolorytu, dopasowanego do klimatu całej płyty. ‘’Atypowego” zdecydowanie charakteryzuje spójność brzmieniowa i muzyczna – ponure, szalone, trochę ‘’kwaśne” bity współgrają z nerwową, brutalną nawijką Szpaka i jego wulgarnym językiem. Niestety, także w przypadku tego rapera można odczuć przesyt stylistyką. Brakuje mi trochę luźniejszego flow, zwolnienia tempa i zabawy inną formą. Jedyny wolniejszy utwór, który według mnie ‘’wypalił” to ‘’Lavender Town” z gościnką Białasa. To właśnie Beezy poskromił ten track, kładąc na nim delikatną, osobistą zwrotkę. Druga ‘’atypowa” ballada to lovesong ‘’Hinata”. Tutaj Szpaku próbuje pokazać inne, bardziej romantyczne oblicze, jednak sama piosenka zawiodła mnie, liczyłem na bardziej spektakularny efekt. Czy mam jeszcze jakieś zarzuty? Nie podoba mi się prostacki refren w ‘’Oddajemy krew wampirom”, utworze wykonanym z będącym w świetnej formie Włodim. Doskonały, oparty na chwytliwym, gitarowym riffie podkład i zwrotki na tym samym poziomie nie pasują do fatalnego (przynajmniej dla mnie) hook’a. Mimo tych drobnych wad, album oceniam bardzo pozytywnie – Szpaku ma swój styl, swoją wizję, które są jego wyróżnikiem na rodzimej scenie.



Dwie mocne płyty, dwóch mocnych i młodych zawodników. Rok 2018 obfitował w wiele znakomitych premier, jednak w swojej kategorii wiekowej Bedi i Szpaku utrzymali swoje pozycje, a nawet je umocnili. Myślę, że warto trzymać za nich kciuki, ponieważ prawdopodobnie najlepsze nagrywki dopiero przed nimi. Czego można życzyć tym młodym kotom? Na pewno nowych pomysłów, dalszego podążania za swoimi wartościami i kolejnych, świetnie przyjętych albumów. Oby dalej zapełniali sale koncertowe fanami, którzy każdą linijkę znają na pamięć. Oczekiwania na pewno są duże, co jest zrozumiałe, bo ci raperzy są poniekąd hip-hopowymi przedstawicielami swojego pokolenia. Mają wszystko – wizję, charyzmę, a przede wszystkim umiejętności. Kto wie, może maksymalnie radykalni słuchacze też kiedyś się do nich przekonają…

wtorek, 6 listopada 2018

‘’Polon” vs. ‘’Hyper2000” – atak klonów?

Wrzesień 2017, Białas wraz ze swoim producenckim kompanem Lankiem atakuje nas długogrającym albumem ‘’Polon”. Po świetnym, platynowym przyjęciu solowego krążka ‘’H8M4” Beezy ponownie próbuje swoich sił w duecie, tym razem bez Solara, współzałożyciela labelu SB Maffija. Zawartość ‘’Polonu” naprawdę promieniuje – poza podstawową płytą mamy także powiązane z nią mixtape’y, a mianowicie ‘’prePOLON” i ‘’In Hajs We Trust”. Długa, wyprzedana trasa koncertowa, kolejny sukces komercyjny, milionowe wyświetlenia klipów i zapewne wysokie tantiemy – ‘’Polon” do dla hip-hopowego duetu pierwiastek wywołujący same zwycięstwa. Przenosimy się do roku 2018, w październiku ukazuje się kolejna płyta Białasa i Lanka – ‘‘Hyper2000”. Premiera była poprzedzona wydaniem singli oraz ukazaniem kontrowersyjnej, niedoszłej okładki albumu. Do preorderu znowu dołączony jest mixtape – kontynuacja ‘’In Hajs…”. Co mogę powiedzieć o nowym dziele miesiąc po premierze? Mam nieodparte wrażenie, że w dalszym ciągu słucham poprzednika, ‘’Polon” napromieniował kolejną płytę duetu. Można usłyszeć parę różnic, jednak ponownie jest to nowoczesny i trochę eksperymentujący Białas. Dalej jest to mroczny, ‘’cykający” i trapowy Lanek. Dalej znakomicie się tego słucha.

Lanek w jednym z wywiadów powiedział, że jego inspiracją podczas tworzenia oprawy muzycznej ‘’Polonu” była polska architektura. Trudno określić, który konkretny styl przyświecał producentowi, jednak określiłbym to jako połączenie brutalistycznego modernizmu i sterylnej, jałowej nowoczesności. Na płycie słyszymy utwór ‘’Osiedle Botox”, który pokazuje kontrasty polskiego społeczeństwa oraz jego ponury, pesymistyczny obraz. Jak wyglądałby obraz takiego osiedla? Według mnie obok szklanych drapaczy chmur stałyby tam szare, kwadratowe i zaniedbane bloki mieszkalne. Z tego mrocznego świata trudno się wydostać, mimo to Lanek funduje nam krótkie wakacje w postaci tracku ‘’Bida’’, w nim usłyszymy letni, rozluźniający vibe. Bity stoją na bardzo wysokim poziomie, uważam, że Lanek jest w czołówce producentów, przynajmniej jeśli mówimy o polskim mainstreamie. Słychać tutaj pomysł i koncepcję, których artysta się trzyma, tworząc przy tym jednolitą i spójną ścieżkę dźwiękową. Jak natomiast wygląda sprawa głównego MC? Białas porusza szeroki zakres tematów, jego teksty jak zwykle przesiąknięte są mocną braggą oraz celnymi punchline’ami. Historii usłyszymy tutaj sporo. Trudne początki kariery. Pierwsze życiowe problemy. Szczera i specyficzna miłość. Stosunek do sławy, pieniędzy i fanów. Także flow gospodarza ślizga się po różnych stylach, od podśpiewywanych linijek podpartych autotune’em do wściekłej i głośnej nawijki w trybie ‘’wkurzonego Białasa”. ‘’Polon” to z pewnością mocny materiał, potwierdzający wysoką pozycję Beezy’ego w hierarchii polskiego rapu, ale także podnoszący wysoko już postawioną poprzeczkę.
      
 „Jaka będzie następna płyta?”. Te pytanie zadałem sobie po przekatowaniu ‘’Polonu”. Myślałem, że Białas powróci do spokojniejszych, bardziej sentymentalnych klimatów, znanych chociażby z płyty ‘’Rehab” z 2016 roku, wydanej nakładem Step Records. Ważnym elementem tamtego wydawnictwa był biograficzny kontekst – walka rapera z nałogami i własnymi demonami. Był to muzyczny, tytułowy ‘’odwyk”. Białas zamknął ten rozdział, dlatego też moje nadzieje zostały rozwiane – wydany w październiku 2018 roku ‘’Hyper2000” nie jest kojącą, bezinwazyjną terapią. Jest to przedłużenie poprzedniej płyty z nieco większym, budującym ładunkiem. Punktem odniesienia dla nowego krążka jest pokolenie, którego młodość przypadała na przełom tysiącleci. Do tego pokolenia należy właśnie nasz przebojowy duet. Jakie problemy go dotykały, jak można go scharakteryzować? Płyta nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Białas kontynuuje tworzenie portretu wrażliwego dresiarza, który swoje w życiu przeżył, przepił, przećpał, jednak będącego w stanie się zreflektować i zmienić swoje życie. W jednym utworze jest on hedonistycznym, głośnym samcem alfa, a w drugim zagubionym, młodym imigrantem pragnącym „zarobić na majka” w Wielkiej Brytanii. Potrafi on wzbudzić podziw swoją pewnością siebie, ale także współczucie, kiedy w alkoholowym ciągu stacza się na dno (‘’Milion Długu”, czyli nawiązanie do ‘’Rehabu”). Dzięki tym kontrastom Białas jest interesującym, autentycznym i wyrazistym gospodarzem płyty. Więcej słońca zaserwował nam natomiast Lanek, opierając parę podkładów na elementach dancehall’u i modnego ostatnimi czasy afro trapu. Dzięki temu muzycznie ‘’Hyper2000” jest nieco lżejsze od poprzednika, jednak treść i ogólny klimat nawiązują dalej do ‘’Polonu”. Jeszcze bardziej dopracowane bity ponownie podsycają nawiedzający słuchacza mrok. Czy jest to celowy zabieg? Może Białas miał zamiar nagrać powiązane ze sobą albumy, tworząc serię? A może jego inwencja twórcza po prostu osłabła i nie ma już w jego twórczości miejsca na pewną innowację? Czas pokaże. Myślę, że ostateczny osąd będziemy mogli dać po premierze następnej płyty, która powinna zdefiniować ostatnie dokonania duetu. 

Patrząc na obydwa albumy jako całokształt, nie zawiodłem się. Lubię oraz szanuję Białasa i Lanka w tym właśnie wydaniu, mimo że stało się ono dominujące w ich muzyce. W moim przekonaniu problemem okazała się tutaj zbyt duża płodność twórcza oraz brak ostrej selekcji nagranych utworów. Beezy taśmowo wręcz tworzy nowe kawałki, jednak niektórych nie potrafi odrzucić i właśnie przez to odczuwamy nadmiar pewnych treści i przesyt przyjętą konwencją. Co dziwne, wydaje mi się, że nieco ciekawszą płytą od ‘’Hyper2000” jest dodatkowy, niezależny mixtape ‘’In Hajs We Trust 2”, na którym słychać luz, zabawę rapem i ciekawe eksperymenty. Podczas odsłuchu banan nie schodził mi z twarzy, głównie za sprawą Lanka, który znów próbuje swoich sił jako raper. Jego linijki są zaskakująco różnorodne, nawet w porównaniu do tuza, którym jest Białas. Mamy tu klimat lat 90. (‘’Cadillaki”), mamy imprezowe szlagiery (‘’Grill u Gawrona”), mamy nawet rzadko spotykany polski mumble rap (‘’YSL Balmain”). Bywa to prostackie, ale na pewno jest to powiew świeżości.

Dzięki temu widać, że duet jest jeszcze w stanie stworzyć coś innego, nieopartego na jednym patencie. Być może konieczne są przerwa od rapu oraz szukanie nowych inspiracji. Białas nie wytrzyma długo bez muzyki, to pewne. Znamy przecież jego pracowitość i zapał. Zamknięcie pewnego etapu może być jednak budujące i sprawi, że duet nie popadnie w twórczą monotonię. Oczywiście tego im życzę, ponieważ nie chcę, aby stali się polskim odpowiednikiem Future’a, który od kilku lat nagrywa prawie te same piosenki, tylko pod innymi tytułami. ‘’Polon” i ‘’Hyper2000’’ szanuję, ale zdecydowanie czekam na nowe, bo mocna konkurencja nie śpi!

wtorek, 18 września 2018

Filmy sportowe = motywacyjny kopniak


    Każdy z nas miewa momenty słabości, braku zapału i lenistwa. Nie chcemy ruszyć tyłka z kanapy, dopada nas ogromna stagnacja i eliminujemy jakiekolwiek dodatkowe aktywności. Jeśli nie pomogą nam rady, zachęty rodziny i przyjaciół (nawet tych z amerykańskiego sitcomu), to zostaje tylko telewizor, ewentualnie laptop. Co wtedy obejrzeć? Według mnie świetnym motywatorem, a także nauczycielem może być film o tematyce sportowej. Ten z pozoru błahy gatunek, wykorzystujący często prosty schemat „od zera do bohatera”, dostarcza widzowi olbrzymią dawkę emocji oraz wewnętrznej siły. Oczywiście film sportowy może być ubrany w szaty innego gatunku, co może wzmocnić doznania artystyczne, a także nadać dziełu unikatowy klimat. Możemy więc wybrać dramat sportowy ("The Fighter"), komedię sportową ("Mecz ostatniej szansy"), sportowy film obyczajowy ("Gol"), a nawet sportowy film dla młodzieży ("Podkręć jak Beckham"). Realizacyjnie produkcje te mogą się różnić, jednak ich oddziaływanie na widza zawsze jest takie same. Jak więc wygląda terapeutyczna sesja filmem sportowym?
      
    Dyscyplina nie ma tutaj znaczenia, ponieważ każdy sport wymaga determinacji i tytanicznej pracy. Ważny jest natomiast bohater, któremu będziemy kibicować ze względu na unikalną osobowość czy podobieństwo do zwykłych ludzi. Realistyczna, mająca prawdziwe problemy postać może udźwignąć na swoich barkach całą historię i nadać jej wręcz mityczny charakter. Może to być amatorski bokser Rocky Balboa, który dzięki ciekawemu pseudonimowi staje do walki z mistrzem świata mimo wyraźnych braków w wyszkoleniu. Może to być także Santiago Munez, ubogi meksykański emigrant i piłkarz, który z akademickiej drużyny dzięki wielkiemu talentowi trafia do angielskiej ligi Premier League. Ich losy są fikcyjne i mogą się nawet wydawać baśnią wplecioną w prawdziwy świat. Jest w tym trochę prawdy, jednak widok ostro trenujących, dążących do doskonałości sportowców niezaprzeczalnie do mnie trafia. Słabości zamieniają oni w atuty, a początkowe niepowodzenia są tylko wstępem do osiągnięcia upragnionego sukcesu. Trudnej drodze na szczyt często towarzyszy podniosła muzyka, która wzmacnia wrażenie, a przy tym jest doskonałą ilustracją nastroju głównego bohatera filmu. Wszystkie te aspekty sprawiają, że samemu chce się poćwiczyć, wyrwać z domu i pobiegać niczym Rocky Balboa po ulicach Filadelfii. Nie czeka nas co prawda mistrzowska walka czy finał Ligi Mistrzów, ale filmowo-sportowy impuls może sprawić, że odbudujemy swoją pewność siebie lub odkurzymy dawne i skrywane marzenia. Życzę tego każdemu, kto potrzebuje małego, życiowego drogowskazu.
    
   Nie zawsze film sportowy niesie jednak pozytywne emocje. Są też takie historie, które pozostawiają po sobie gorycz i żal. Równowaga musi zostać zachowana, droga sportowca nie musi kończyć się szczęśliwie. Sława, chora ambicja i materialny przesyt mogą doprowadzić do bolesnego upadku, a ten bywa ostateczny. Gdy myślę o przygnębiających filmach o sporcie, mam przed oczami dwa tytuły, a mianowicie "The Fighter" Davida O. Russella oraz "Wściekły Byk" Martina Scorsese. Obydwie produkcje są dramatami i obydwie opowiadają oparte na faktach historie bokserów. W "The Fighter" upada Dicky Eklund, niegdyś dobrze zapowiadający się zawodnik, którego niepowodzenia oraz narkotyki doprowadzają na dno. Trafia on do więzienia, a jedyną drogą do odkupienia win staje się wspieranie i trenowanie młodszego brata, który ma szansę zostać mistrzem. "Wściekłym Bykiem" jest natomiast Jake La Motta, znakomity pięściarz wagi ciężkiej. Pasmo sukcesów i przypływ sławy rujnują psychikę głównego bohatera. Dominującymi emocjami w umyśle boksera stają się nieufność, podejrzliwość, a nawet agresja wobec bliskich. Człowiek w takim stanie nie może skończyć dobrze. La Motta zostaje sam, a jego największym skarbem są tylko wspomnienia dawnej chwały. Jaką naukę niosą te życiorysy? Dla mnie jest to przestroga przed sukcesem, który jest w stanie przytłoczyć człowieka niegotowego na sławę. Presja nadchodząca z każdej strony potrafi zabić każdą pasję. Dlatego w każdej sytuacji najlepiej otaczać się dobrymi ludźmi, a przy tym pozostać sobą i wiernym swoim zasadom. Dzięki temu każdy z nas jest w stanie ominąć pułapki własnego zwycięstwa. Filmy te mają ukryty, w sumie oklepany, slogan – „uczcie się na cudzych błędach”.
     
    Sport, tak jak zwycięski medal, ma dwie strony. Jedna, jasna to wygrana, trofea, szacunek kibiców, doskonalenie umiejętności. Druga, ciemna zaś to zgubna sława, niezdrowa rywalizacja i dobijająca porażka. Jedno jest pewne. Myślę, że dobry film sportowy z ciekawym, charyzmatycznym bohaterem może być motywacyjnym kopniakiem, osobistym trenerem, terapeutą, a nawet nauczycielem. Takie seanse polecam wszystkim, nawet tym, którzy od sportu trzymają się z daleka. Rozrywka w tego typu dziełach staje się budująca, nie przysłania nam pochwały dla ludzkiego zapału i hartu ducha. Życiowe drogi zawodników bywają różne, ale zawsze towarzyszą im krew, pot i łzy. Do czego doprowadzają? Wszystko zależy od głowy i otoczenia sportowego herosa.

sobota, 1 września 2018

Avi & Louis Villain "Zbiór pieśni sycylijskich’’ – recenzja


                      Sycylia kojarzy mi się z upałami, wysuszoną roślinnością i oczywiście z mafią. Właśnie
z tej wyspy uciekł młody Vito Corleone, aby później w Nowym Jorku zbudować swoje  rodzinne imperium. Czy sycylijską duszę ma debiutancka płyta Aviego i Louisa Villaina? Tytuł wyraźnie na to wskazuje, jednak różnie z tą inspiracją na tym krążku bywa, konieczna jest dokładna analiza składników dzieła. Dla mnie nie jest to problem, ale o tym za chwilę.
                  
                 Avi & Louis Villain to duet rapowo-producencki (Louis zajmuje się bitami, ale także często łapie za mikrofon), który zabłysnął wydanym w 2016 roku singlem "Cesarz". Ich dalsze dokonania skłoniły czołowy polski label, SB Maffiję, do podpisania z nimi kontraktu. Pod szyldem wytwórni duet wypuścił do sieci parę singli wraz z teledyskami, m.in. przebojowe "Giorno" z gościnną zwrotką Białasa. Przełom nastąpił krótko przed planowanym wydaniem płyty, gdy Bedoes rozpoczął falę beefów, w którą wplątał się także Avi. Odpowiedział na internetową zaczepkę, a przy okazji stanął w obronie młodszego kolegi z ekipy i zdissował TPS-a w tracku "Tupac Shakur". Parę dni później diss został usunięty, rzekomo ze względu na sprawy osobiste (w tym czasie TPS-owi urodził się syn, a Avi nieświadomie i niefortunnie obrażał właśnie tę sferę życia swojego przeciwnika). Niestety, to nie spodobało się szefom SB, którzy zerwali kontrakt z duetem. W tej sytuacji raperzy pozostali sami z wydaniem debiutanckiego longplaya, musieli to zrobić własnym nakładem. Udało im się, ‘’Zbiór pieśni sycylijskich” po wielu przejściach ląduje w odtwarzaczach 20 kwietnia 2018 roku.
     
              Pod względem muzycznym "Zbiór…" jest mieszanką klasyki i nowoczesności. Na instrumentalne podkłady i chórki nakładane są trapowe bębny i "cykacze", które tworzą niepowtarzalny klimat. Już pierwszy utwór "Feniks" jest tego doskonałym przykładem. Podniosły chór, mocne basy i elektroniczne hi-haty budują przestrzeń tego kawałka, a podśpiewywany refren i szczera nawijka Aviego są dopełnieniem tego małego arcydzieła. Dalej Louis nie zniża poziomu, serwując nam zarówno nastawione na koncerty bengiery ("Chateu", "Dante”, "Milion", "Sherwood"), jak i tajemnicze, mroczne podkłady, które dają chwilę wytchnienia, a przy tym są nieco refleksyjne ("Moya", "Nostradamus", "Ora et Labora", "Nessum Dorma", "Monte Christ"). Ogólnie na płycie panuje głównie muzyczny chłód, promyki słońca niosą jedynie dwa kawałki, a mianowicie "Giorno" (z usuniętą zwrotką Białasa) i solowy popis Louisa – "Plany". Ciekawym, nieco staroszkolnym przerywnikiem jest dla mnie bit z utworu "Inny niż oni", który potrafi utkwić w pamięci dzięki zastosowaniu klasycznego i prostego sampla. Ze strony producenckiej płyta robi na mnie duże wrażenie, brawo Louis Villain!
    
                 A teraz aspekt liryczny. Słuchając płyty, w głowie miałem jedno słowo – szczerość. Ta cecha sprawia, że można utożsamić się z głównymi bohaterami, jesteśmy w stanie uwierzyć w ich trudne historie i doświadczenia. Rap Aviego może nie jest przesadnie widowiskowy, ale mimo to jest on przykładem tego, że w prostocie tkwi ogromna siła. Swoimi tekstami potrafi on wzruszyć, pobudzić do działania, a nawet wzbudzić respekt dzięki przewrotnym przechwałkom. Po prostu podoba mi się rap dojrzałych ludzi, którzy mają do przekazania coś więcej niż relacje z imprez i narkotykowych eksperymentów. Techniczne braki może zatuszować inteligencja, życiowe doświadczenie i charyzma. Według mnie są to atuty Aviego, jego nawijka jest bardzo naturalna, przez co czujemy z nim autentyczną więź. Nie próbuje on z siebie robić wyroczni, Boga rapu ani głosu tłumu. Jest on tylko zwykłym człowiekiem, który poprzez muzykę chce podzielić się z innymi swoimi przeżyciami, nie zawsze pozytywnymi. Louis Villain nie pozostaje w cieniu głównego MC i także rzuca ciekawymi, technicznymi linijkami, a nawet bierze na swoje barki całe utwory. Jego flow daje radę, jednak czuć, że główny producent w sferze czysto rapowej jest raczej sprawnym rzemieślnikiem i wciąż dużo pracy przed nim. Teksty to moim zdaniem najmocniejsza strona tego krążka. Zapadają w pamięć, a jednocześnie nie są puste i infantylne. Chłopaki mają mocne pióro, z pewnością. Słychać tutaj autentyczną pasję i zajawkę. Na płycie gościnnie udziela się dwóch raperów - Reto i Przemo BDM. Ich zwrotki są dobrym urozmaiceniem, a na szczególną uwagę zasługuje według mnie występ Reto, który pokazuje całe spektrum swoich umiejętności, jego linijki są niesamowicie efektowne i emocjonalne.
     
              Więc gdzie ta Sycylia? Zamiast upału mamy chłód. Mafijnych porachunków też nie doświadczymy, bo na pewno nie jest to gangsta rap. Moim zdaniem tytuł płyty można interpretować całkiem inaczej, mniej dosłownie. Włoska wyspa może symbolizować nieprzyjazne środowisko, które otaczało przez większość życia raperów. Z każdego "bagna" można jednak uciec, gospodarze są tego jasnym dowodem. Swoje wady, przeżycia i słabości zamieniają oni w twórczą moc i właśnie tym, podobnie jak Vito Corleone, budują swoje własne, muzyczne imperium, którym bez wątpienia jest "Zbiór pieśni sycylijskich". Bardzo szybko dzieło duetu stało się jedną z moich ulubionych rapowych płyt, ponieważ jest według mnie inspirująca i mądra, a przy tym muzycznie przystępna i melodyjna. Chłopakom gorąco kibicuję, a Wam polecam ich twórczość, jeśli w rapie szukacie autentyczności i warsztatowej wyrazistości. Zdecydowanie czekam na więcej!

P.S. Do wersji preorderowej albumu został dodany dodatkowy krążek, który zawiera wcześniej wydane single oraz utwory dotąd nieopublikowane. Także go polecam, ponieważ przepełniony jest emocjami, a jednocześnie ukazuje muzyczną i życiową ‘’genezę’’ Aviego.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Rafael Buschmann, Michael Wulzinger ‘’Brudna Piłka - z archiwum Football Leaks’’ – recenzja z przemyśleniami



   Litry wylanego potu na treningach. Łzy radości i smutku kibiców. Magiczne zagrania piłkarskich herosów. Puchary lśniące w klubowych gablotach. Te elementy futbolowego świata wzbudzają pozytywne emocje i przyciągają kolejnych pasjonatów. Istnieje też druga, niestety ciemna strona medalu. Współczesna piłka nożna stała się największym rozrywkowym biznesem, gdzie każdy chce zarobić jak najwięcej i „z brutto zrobić jak najwięcej netto”. Piękna gra przeistoczyła się w centrum chciwości, oszustwa, braku szacunku, prania brudnych pieniędzy i mafijnych wręcz porachunków. Fanów futbolu ostrzegam. Podczas czytania tej książki serce Was zaboli, a znakomici piłkarze, trenerzy i agenci stracą dużo w Waszych oczach.
     
  Reportaż niemieckich dziennikarzy „Der Spiegel” przedstawia działalność tajemniczej grupy Football Leaks. Ich przywódcą jest anonimowy Portugalczyk o pseudonimie John. Człowiek ten jest zagorzałym kibicem, a jego marzeniem jest oczyszczenie sportu z nielegalnych i nieuczciwych praktyk. Sygnaliści doprowadzili do największego wycieku dokumentów w historii piłki nożnej. W Internecie znalazły się poufne kontrakty, rachunki i umowy, które stały się plamami na wizerunku wielu osób w tej branży. Zarzuty nie są jednak bezpodstawne, ponieważ pliki danych jednoznacznie wskazują na niemoralne czynności. Piłkarski świat zadrżał.
     
    Tak więc agenci piłkarscy stali się handlarzami żywym towarem, którzy za nic mają sobie życie i kariery młodych zawodników. Są oni tylko źródłem dosyć łatwego zarobku, można wykorzystać ich naiwność i brak doświadczenia. Z góry zakłada się ich rozwój i wzrost ceny na rynku transferowym, a taką sytuację biznesmeni bezlitośnie wykorzystują. Kolejnym grzechem menedżerów, a nawet samych piłkarzy są oszustwa podatkowe. Firmy nabywające prawa do wizerunku zawodników korzystają z kont bankowych zakładanych w tzw. rajach podatkowych (np. Brytyjskie Wyspy Dziewicze, Panama). W ten sposób okradają państwo, w którym grają piłkarze, a równolegle powiększają swój i tak już ogromny majątek. Sieć fikcyjnych firm stale się powiększa, a przez ich konta przepływają grube miliony.
    
   W książce pojawia się wiele terminów i wątków ściśle związanych z ekonomią, gospodarką, a nawet polityką. Wszystkie te sfery zostały jednak opisane w taki sposób, że nawet prawniczy laik jest w stanie wszystko zrozumieć i odpowiednio przyswoić. Dla mnie najciekawszymi fragmentami reportażu są relacje ze spotkań z Johnem. Czyta się je jak dobry kryminał z elementami powieści obyczajowej. Jest intryga, jest charyzmatyczny bohater i są prawdziwie szpiegowskie zagrywki, oparte na technologicznych nowinkach. Narratorzy oraz sam John muszą się liczyć z konsekwencjami swoich działań, bowiem zadarli oni z piłkarskim półświatkiem, wielkimi klubami, a nawet mafią, która często brata się z szefami sportowych firm. Policja także poszukuje sygnalisty ze względu na podejrzenie o hackerstwo. John musi więc stale się ukrywać, dla dobra futbolu poświęca
i naraża prawie całe życie.
   
    Nie zgadzam się z opinią Pawła Wilkowicza, dziennikarza Sport.pl, który twierdzi, że ‘’Brudną Piłkę” można polecić nie tylko wielbicielom futbolu. Uważam, że największe emocje książka wzbudzi właśnie w kibicach, ponieważ będą musieli skonfrontować swoje poglądy i ideały z brutalną rzeczywistością, będącą przeciwieństwem piękna tego sportu. Mi dzieło Rafaela Buschmanna i Michaela Wulzingera otworzyło oczy i  mam nadzieję, że przemówi też do wysoko postawionych ludzi, którzy podejmą się walki o czystość i przejrzystość piłki nożnej. Niejeden fan po przeczytaniu spojrzy krzywo na plakat z wizerunkiem Cristiano Ronaldo czy innych gwiazd, dotychczas będących dla nas piłkarskimi bogami. Niestety, ale prosto mówiąc, „każdy ma swoje za uszami” i może właśnie taki światopoglądowy szok jest potrzebny futbolowej branży. Brudna prawda jest lepsza od wymijających, kłamliwych oświadczeń i wywiadów, które nie idą od serca, tylko od klubowych działów PR-u. Piłka nożna to nie biznes, piłka to pasja.

środa, 8 sierpnia 2018

Luźna rozkmina - polski rap


            Poranek zaczynam od tradycyjnej ‘’prasówki’’ internetowej - Facebook, Instagram, Snapchat. Na tym pierwszym portalu wyświetla się parę notek i artykułów z popularnej strony Glamrap. Po przeczytaniu, jak zwykle z ciekawości, wchodzę w sekcję komentarzy internautów. Właśnie w tym momencie zaczyna podnosić mi się ciśnienie i mam ochotę wylogować się z fejsa.
          
       Jednak po kolei. Informacja o kręceniu przez Białasa nowego klipu. Na miniaturce zdjęcie rapera, połowa jego twarzy owinięta jest szalikiem reprezentacji Polski. „Błagam, niech się zadusi tym szalikiem”.  Notka o gościnnych zwrotkach na następnej płycie Bedoesa. „Co za gówno, to nie jest rap”. Odwołany koncert Reto, organizator nie zapłacił wykonawcy. „Szacun dla organizatora, ten niech spada” (przetłumaczone na delikatny język). Żabson mówi o tym, że nie chce być szufladkowany jako raper. Co na to słuchacz? „Ja to bym go w kostnicy zaszufladkował”. Lecimy dalej. Recenzja albumu Taco Hemingway’a. „Błagam, nie piszcie na tym portalu o takim gównie, że to rap”.  Nowy teledysk Malika Montany. „Malik won do Pakistanu!”. Young Igi wypowiada się o rozwoju polskiego hip-hopu. „Oczywiście coraz więcej śpiewających pedałów”. Takich komentarzy jest dużo więcej…
        
        Czytając te wypociny, dochodzę do prostej konkluzji. Moim zdaniem problemem polskiej branży rapowej nie jest wcale zalew nowoszkolnych wykonawców, będących często kalką zagranicznych kolegów po fachu, zarówno wizerunkowo, jak i lirycznie. Problemem nie są też raperzy ze starej szkoły, reprezentujący szare blokowiska i tradycyjne bity. Uważam, że najgorszym elementem polskiego rapu są właśnie jego odbiorcy. Takiego nagromadzenia zazdrości, obłudy, ludzkiej głupoty, braku szacunku i zerowej otwartości umysłu nie znajdę nigdzie indziej. Jad wylewa się prawie na każdym muzycznym portalu. Nie dziwię się, że przez wielu rodaków Polska nazywana jest ‘’ciemnogrodem’’.
         
           Nie jestem fanatycznym obrońcą raperów. Mi też nie wszystko się podoba. Jednak myślę, że muzyka ta powinna być dla wszystkich. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie, bo każdy ma inny gust, inne poczucie estetyki i inną językową wrażliwość. Tym bardziej, że rap, podobnie jak współczesny świat, idzie szybko do przodu. Powstają nowe odłamy, brzmienia, stylistyki, dochodzi do kolaboracji z przedstawicielami innych gatunków. Dzisiejsi MC’s nie boją się muzyki house, EDM, dancehall czy reggaeton, jest to według mnie po prostu poszerzanie melodycznych horyzontów.  Prawdą jest też to, iż ten zabieg przybliża rap do popu, jednak w moim przekonaniu jest to proces naturalny, zważając na postępującą globalizację, a także tolerancję. Niekoniecznie musi Ci się to podobać, ale nie jest to powód do obrażania czy życzenia śmierci komuś, kto swoją pasję zamienił w sukces i sposób na życie. Naturalnie, każdy ma prawo do rzeczowej krytyki, na tym polega także odbiór muzyki. Nie powinna temu towarzyszyć bezpodstawna słowna agresja, która niszczy nie tylko dyskusje, ale też samych raperów.
      
         Co ja mogę z tym zrobić? Mentalności ludzi nie da się zmienić, hejter wyłoni się zawsze ze swojej jaskini nienawiści. Mogę tylko delikatnie zasugerować, aby otworzyć umysł i docenić robotę ludzi, którzy muzyce poświęcają całe swoje życie. A to, że mogą przy tym godnie zarobić powinno być motywacją, a nie źródłem prześladowania i słownych ataków. Rapu nie zabijają autotune, trap, pieniądze i kolorowe włosy raperów. Robią to ludzie, którzy muzykę mają za powód do wiecznego narzekania i nie doceniają jej różnorodności. Pozdrawiam wszystkich, normalnych słuchaczy polskiego rapu – to właśnie Wy możecie coś zmienić na tym gatunkowym, przesiąkniętym jadem forum. A Wy Raperzy – nagrywajcie co chcecie i jak chcecie, zdobywajcie szacunek, grajcie na największych festiwalach, spełniajcie marzenia, a przy tym zarabiajcie jak najwięcej. Opinię ‘’buraków’’ wrzućcie do śmietnika obojętności.

P.S. Tradycyjnie zapraszam do dyskusji, możecie też trochę ponarzekać.

niedziela, 5 sierpnia 2018

Quebonafide ''Egzotyka” - przemyślenia

               Pewien wewnętrzny, zdroworozsądkowy głos mówi mi: „Po co piszesz o płycie wydanej rok temu? Przecież powiedziano o niej już prawie wszystko, temat dogłębnej analizy tego krążka został już niemal wyczerpany”. Na pewno ta część mnie ma rację, jednak nie mam zamiaru recenzować dzieła ciechanowskiego rapera. Nie chcę też wychwalać go nad niebiosa, ponieważ jak to nawinął Białas: „Nie ma najlepszych płyt, a są ulubione”. ''Egzotyka” na pewno jest dla mnie albumem bardzo ważnym, uważam go za pomnik nowoczesnego polskiego rapu. Słuchając go, pierwszy raz poczułem, że muzyka przenosi mnie w inny wymiar, staje się nie tylko rytmem, melodią i śpiewem (dla mnie mimo wszystko rap to śpiew), ale także pasjonującą opowieścią.
                     
              Starszemu pokoleniu światowa kultura dostarczyła różnych bohaterów-podróżników. Mogli to być Indiana Jones z filmowej sagi Stevena Spielberga, Lara Croft z przygodowych gier video, czy nawet międzygalaktyczny pilot i awanturnik Han Solo. Dla mnie takim bohaterem stał się Quebonafide. W jego muzycznej historii przygoda nie jest tylko i wyłącznie zachwytem nad światem, ale także szukaniem prawdy o sobie i współczesnej rzeczywistości. Wielu ludzi może uznać to za profanację kultowej postaci, ale tak, Quebo jest moim muzycznym Indianą Jonesem. Zamiast kapelusza nosi sportową czapkę, a w ręce zamiast bicza ma mikrofon. Każda jego przygoda składa się na imponującą, pełną rozmachu muzyczną mozaikę.


              Celem dalekich podróży często są konkretne miejsca, piękne krajobrazy bądź chęć poznania obcych kultur i obyczajów. Niesprzyjające warunki, inna mentalność ludzi wystawiają nas na próbę, która odkrywa słabości czy głęboko skrywane lęki. Obserwujemy inne społeczeństwa i zestawiamy je z ojczystym otoczeniem, wyciągając przy tym odpowiednie wnioski. Tak właśnie wyglądała podróż Quebo, piękno świata nie przysłoniło mu duchowych doświadczeń, nie pozbawiło umiejętności punktowania ludzkich wad. Pozostał sobą i zafundował mi egzotyczny reportaż, w którym jest miejsce dla szaleństwa, humoru, wspomnień, wzruszeń i głębokich refleksji.
                 
               Właściwie każde miejsce odwiedzone przez głównego bohatera jest nośnikiem konkretnych emocji, skojarzeń. Właśnie ta różnorodność buduje ogromny rozmach, zarówno w klimacie, jak i w warstwie lirycznej. Bangkok staje się synonimem dzikiej imprezy w sercu brudnej, śmierdzącej miejskiej dżungli. Meksyk to kraina pełna sprzeczności, jej naturalna skorupa jest piękna, ale od środka niszczy ją zepsucie ludzi, czyli wszechobecny handel narkotykami i korupcja władz. Nawet dualizm współczesnego konsumpcjonizmu jest ukazany za pomocą dwóch państw - Indii i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Każdy z nas chce żyć jak bogaty szejk, jednak luksusowy byt zamożnych zawsze jest okupiony życiem biednych, którzy za grosze produkują modne buty, szyją markowe ubrania lub składają drogie samochody. Tymi atrybutami można pochwalić się w Paryżu, stolicy mody. Tutaj człowiek ubrany w sieciowych sklepach nic nie znaczy, liczy się logo i renoma domu mody. Wizytówką są metki wystające zza kołnierzy i liczba polubień na Instagramie.
                   
               Gdzie gospodarz płyty odchodzi od tematów związanych ze złem tego świata? W RPA i Maroku Quebo poszerza swoją świadomość lokalnymi narkotykami, to znaczy changą i haszyszem. Ciekawość połączona z tubylczymi rytuałami daje niepowtarzalny efekt. Rzeczywistość nabiera nowych kolorów, ucieleśnione zostają wewnętrzne demony, z którymi można się zmierzyć. Czy te utwory są pochwałą dla narkotycznych przygód? Uważam, że w tym przypadku są to tylko epizody podczas długiej podróży, spowodowane chęcią spróbowania nowych doświadczeń.


            Artysta pozostaje sam ze swoimi ciężkimi doświadczeniami podczas pobytu na dwóch, kompletnie różniących się wyspach. Mowa tu o tajemniczej, zimnej Islandii oraz dzikim, tropikalnym Madagaskarze. „Zorza” to utwór podniosły, bardzo osobisty. Pokazuje on trudną życiową drogę, którą raper musiał przebyć, by osiągnąć artystyczny sukces. Sława nie jest jednak w stanie wymazać z pamięci bólu, rodzinnych i emocjonalnych problemów. Te elementy świadomości pozostaną z człowiekiem na zawsze. A „Madagaskar”? Jest to koncertowa petarda, potężny ładunek energii, mimo że tekst pokazuje zupełnie coś innego. Strzępki wspomnień tworzą obraz walki o dobro własne oraz najbliższych, którzy są ważniejsi niż „logo na paskach”. Los nie może być jak bumerang rzucony z australijskiej ziemi, zło nie powinno do nas wracać. Życiowy zapał i witalność może nam zapewnić nawet z pozoru bezstronna, dzika przyroda, która daje człowiekowi namiastkę bezgranicznej wolności. Nasz protagonista opisał także inną wyspę, która została przeze mnie odebrana jako „wyspa duchów”. Mowa tu o Japonii, której społeczeństwo zostało zdominowane przez nowoczesne technologie, komunikatory, emoji i smartfony. To sprawia, że turysta może poczuć się bardzo wyalienowany, a tłumy na ulicach wydają się tylko tabunem statystów. Nowoczesność nie zawsze musi być przyjazna.

           Przyjaźni nie bywają także inni raperzy. Co zrobić, kiedy konkurent z branży wbija Ci na scenę, krzycząc przy tym, że Twoja muzyka „nie jest hip-hopem”? Quebo dał na to mocną odpowiedź. Poleciał do Stanów, a konkretniej do miejskiej ikony rapu- Nowego Jorku. Nie przybył tam jednak, aby podziwiać Manhattan czy Central Park. Nagrał bowiem utwór z legendarną postacią hip-hopową lat dziewięćdziesiątych, a mianowicie z KRS-One. Jego ksywka to The Teacher, więc jego zasługi i uznanie branży jest niepodważalne. Ten utwór to tak naprawdę zbiór efektownych przechwałek, można to uznać za minidiss na długogrającej płycie. Track z Nauczycielem. Tłumy na koncertach. Nagrania w Nowym Jorku. Zachowanie tożsamości przy komercyjnym sukcesie. Ludzie, to musi być hip-hop!
                       
               Quebonafide dzięki tej płycie stał się dla mnie współczesnym Odyseuszem. Może jego podróż nie była nieszczęśliwą tułaczką, jednak skala tego przedsięwzięcia nadała ''Egzotyce”, wyczuwalnego dla mnie, mitycznego charakteru. Życzyłbym każdemu raperowi takiej płyty w swoim dorobku. Tutaj chłód miesza się z upałem, uśmiech z łzami, a nowa szkoła ze starą. Natomiast każdemu człowiekowi życzę, aby odkrywanie świata nie było tylko zbieractwem pocztówek, ale także szukaniem własnego ‘’ja’’ i wyznaczaniem nowych limitów. Jednak to zrobiłem - wychwalam album. Musicie mi jednak wybaczyć, to po prostu mi w duszy gra. Na duchu także podnosi. Dzięki Kuba!

P.S. Co myślicie o ''Egzotyce''? Jakie są Wasze ulubione płyty? Piszcie w komentarzach.
P.S.2 Pominąłem Brazylię z ''Luiz Nazario de Lima''. Ronaldo, wybacz mi!

środa, 1 sierpnia 2018

Wprowadzenie w temat

Witam wszystkich! Nazywam się Maciek i właśnie zaczynam swoją przygodę z blogiem. Czego będzie dotyczył? Odpowiedź jest prosta - umysłu 99'. Chcę podzielić się z Wami przemyśleniami na temat otaczającej nas rzeczywistości, przepuszczonej przez filtr moich przekonań. Co mnie jara? Gram w piłkę, a w moich słuchawkach zawsze gra rap. Uwielbiam też wieczory z dobrymi filmami i zarwane noce z wciągającymi książkami. Pisać też kocham i właśnie tutaj mam zamiar wylać potok swoich myśli i słów. Trzymajcie kciuki, niebawem ruszam z konkretami!